„Starość-nie-radość” głosi znane powiedzenie. Co zabawne,
zwykle usłyszeć je można z ust ludzi młodych – a to student zapomni przynieść
projekt w terminie, ciężko mu się schylić po leżący na ziemi papierek, wielu
też cierpi na przewlekły „ból dupy”. Tłumaczymy te nasze słabości i dysfunkcje
właśnie starością, bo przecież dużo łatwiej zrzucić winę na nią niż przyznać,
że po prostu nie chce nam się podnosić tego papierka, a przytoczony „ból dupy”
to nic innego jak wredny charakter.
Starość.
Wszechobecna, nieunikniona i, jak sugerują najnowsze wskaźniki demograficzne,
coraz bardziej dominująca nad młodością. Jednak odkąd Madonna nosi ciuchy,
których nie odważyłaby się założyć jej nastoletnia córka, a ponad
czterdziestoletnia J.Lo ma ciało piękniejsze od większości dwudziestolatek,
ciężko dokładnie określić, gdzie znajduje się ta mistyczna granica pomiędzy
tym, co młode, a co stare. A nam, energicznym studentom, bardzo fajnie myśli
się, że jesteśmy potęgą, że to my niesiemy ze sobą falę pozytywnych przemian i
zastrzyk wigoru, że to my stanowimy ten obóz „młodziaków”, starający się jakoś
uporać z uprzedzeniami obozu „starszaków” . Problem polega jednak na tym, że
bardzo łatwo przeoczyć moment, w którym przechodzimy z jednego obozu do
drugiego, co w dzisiejszych czasach następuje dużo, dużo szybciej, niż nam się
wydaje.