3 stycznia 2014

Zabawowe złote przeboje

Świąteczno-noworoczne ferie (już ustaliliśmy, że w tym roku słowo „ferie” jest bardzo aktualne) to nie tylko czas obżarstwa, prezentowego szału, rodzinnego ciepła czy litanii z postanowieniami na nowy rok. To przede wszystkim czas, którego bardzo często nam brakuje na co dzień. I chociaż bożonarodzeniowa celebracja zwykle pochłania go bardzo wiele, to jednak większość z nas znajdzie chociaż kilka dni na robienie tylko tego, na co sami mamy ochotę. No dobra, ale co to może być? Nie wiem, jak jest z Wami, ale u mnie czas wolny to zwykle czas na podróż w czasie do hobby i zajęć, które żywcem czerpię z okresu swojej podstawówki, a nawet przedszkola. Bo jak mawia jedno z popularnych powiedzeń (i tym samym mantra mojego taty):


Chociaż obyło się u mnie bez wyciągnięcia ze strychu całego worka tazos z Pokemon, to w ruch poszły inne oldschoolowe zabawki. Być może to za sprawą świątecznej atmosfery, gdy każdy budzi w sobie wewnętrzne dziecko (niektórzy mają ten tryb zawsze „mode on”), a być może byłam pod wpływem słów koleżanki: jeszcze w listopadzie, gdy ja tonęłam w nadmiarze pracy, ona smsowo relacjonowała mi swoją ekscytację ponowną lekturą Harrego Pottera. Nie mogłam być gorsza. Moim pierwszym postanowieniem jeszcze staro rocznym było zatem: „gdy tylko uporam się z nauką, od razu odpalam grę Harry Potter”. Nie miałam ochoty na wyjście do pubu, imprezę ani nawet piwko w plenerze, które pomimo grudnia w kalendarzu wciąż może być bardzo przyjemne. Odtąd moją główną motywacją do ukończenia inżynierki była wizja tego błogiego zapomnienia w grze, totalnego oderwania się i to bez późniejszych wyrzutów sumienia. Nie stało się inaczej.

Gdy już nadeszła wymarzona chwila, sięgnęłam po zapomniane kartony stojące na szafie i rozpoczęłam poszukiwania właściwej płyty z instalką. I nagle BANG! Oczom mym ukazało się pudełko z grą, która chyba nigdy nie znudzi mi się na dłużej niż kilka tygodni i do której wracałam od lat – a dla ułatwienia dodam, że jest to najsłynniejszy symulator życia, wydany już w kilku wersjach i mający multum dodatków. A ponieważ mój komputer nie zaznał jeszcze formatowania, nie musiałam jej nawet instalować od nowa – i takim sposobem każdą wolną chwilę między krojeniem kapusty na bigos a pakowaniem prezentów spędzałam na Przedmieściu, w Dziwnowie albo na Lazurowej Promenadzie. Ukończyłam studia, wybudowałam dom (oczywiście symetryczny), kupiłam sobie kota, psa, później założyłam hodowlę. Gdy zbiłam majątek na rasowych pupilach, założyłam własny biznes, sprawiłam sobie super auto. W końcu znalazłam czas na hobby, więc postanowiłam zająć się ogrodnictwem, przez co wkrótce na skutek bardzo silnej więzi z naturą zamieniłam się w Simorośl. Niestety gotując sobie makaron z serem zagapiłam się i szybko stanęłam w płomieniach, a ponieważ moimi współlokatorami były tylko zwierzęta, nikt nie mógł zagrać ze śmiercią, tj. z Mrocznym Kosiarzem, w łapki, w której to rozgrywce na szali było moje życie. Takim sposobem kopnęłam w kalendarz przed emeryturą, a moje zwierzaki przejęła policja z Sim City. No tragedia.

Z cyklu: "Perfect morning"

Być może to tylko moja własna fanaberia, w końcu kto normalny w wieku 22 lat, z perspektywą wolnych prawie 3 tygodni postanawia zamknąć się w czterech ścianach własnego pokoju i z uporem maniaka tworzyć kolejne rodziny i budować nowe parcele. Ale to naprawdę cudowne uczucie, coś na zasadzie: "mam czasu tak wiele, że mogę sobie pozwolić nawet na coś tak głupiego!" Oczywiście to nieco zakłamany argument, bowiem co jak co, ale dla mnie TAKIE wyłączenie się nigdy nie jest głupie, mam jednak nadzieję, że w ten sposób jakoś przemówiłam do tych z Was, którzy czytając ten wpis kręcą głową z niedowierzaniem. Na początku roku jako autor tekstów trzeba mieć swoich czytelników na szczególnej uwadze, bowiem to chyba najbardziej nerwowy dla nich okres – w końcu większość z Was w wyniku noworocznych postanowień jest właśnie w trzecim dniu swojej diety cud, inna część od kilku dni nie tknęła fajek, a jeszcze inna pilnie uczy się do sesji (no bez jaj, w to akurat nie uwierzę!). Zatem zrozumiem totalny brak Waszego zrozumienia, ale jako zapalony gracz polecę Wam terapię odstresowującą w postaci właśnie takich infantylnych przyjemności .

Chociaż powrót do zbierania naklejek lub karteczek nie przysporzy Wam teraz zbyt wielkiej frajdy, to uwierzcie, że Pokemony na Waszym dawno zapomnianym Game Boy’u już tak. To samo tyczy się gier planszowych typu Monopoly, Wormsów czy jeszcze bardziej oldschoolowego Tamagotchi. I co z tego, że część tych gier już dawno działają jako super fancy aplikacje na smartfony: choćby nie wiem, jak super i jak fancy by były, to chyba nic nie zastąpi Ci cudownej podniety, gdy mając ulicę Belwederską staniesz jeszcze na Alejach Ujazdowskich albo gdy z Twojego jajka w końcu coś się wykluje. I nie ma w tym żadnych podtekstów.