17 kwietnia 2014

To be or not to be fake, czyli kupować czy nie kupować podróbki?

Powiedzmy sobie jasno: podróbki były, są i będą. Chociaż powszechnie wyśmiewane i krytykowane, są wszechobecne, a dla sprzedawców i producentów bardzo dochodowe, ba, niektóre kraje dzięki nim zbudowały swoją gospodarczą potęgę (patrz: Chiny). Jako wolni konsumenci możemy dokonywać w pełni świadomego wyboru podczas zakupów – czy sięgniemy po markowy, zwykle droższy produkt, czy po tańszy, pozornie identyczny jest kwestią tylko i wyłącznie naszej własnej, nieprzymuszonej woli. Bo nie wierzę, że ktoś kupujący torebkę LV w tunelu w centrum Gdańska albo podczas urlopu w Egipcie wierzy, że wybrany towar jest autentyczny – no nie, no po prostu k. no nie wierzę! (chciałoby się wykrzyczeć wzorem Mecwaldowskiego). Ale oczywiście jest cała masa ludzi, którzy po odkryciu, że ich bluzeczka czy perfumy są totalnym fejkiem będą ogromnie zadziwieni, że jak to, że ich oszukali, że przecież kupowali legalnie, na stoisku…

Każdy z nas jest w posiadaniu jakiejś podróbki, jestem pewna! Czasem możemy być tego zupełnie nieświadomi, ale po przejrzeniu szafy, szuflad, półek czy czego tam jeszcze, natkniemy się na chociaż jedną rzecz, której głównym zadaniem jest imitowanie oryginału. Prawdopodobnie działa i wygląda tak samo, możliwe, że będzie nawet służyła dłużej niż produkt markowy, ale fakt pozostaje faktem – poprzez ten zakup sprzeniewierzyliśmy się prawowitemu autorowi i twórcy, zasilając konto perfidnego i bezdusznego handlarza. Jak do tego doszło? Patrząc na leżący w tym momencie obok klawiatury śliczny case mojego telefonu z dumnym napisem MOSCHINO, który zapewne nawet nie leżał obok żadnego oryginalnego produktu tej marki, zastanawiam się nad głównymi motywami, które popychają klientów do sięgnięcia po podróbki.


Motywator #1: Lans
Nie czarujmy się – większość z nas poczuje się lepiej z myślą, że inni patrząc na nasz nowy nabytek pomyślą „to jest coś! ma koleś/babka klasę” i nie ma się tutaj nad czym dłużej rozwodzić.

Motywator #2: Słodka niewiedza
Na rynku jest cała masa konsumentów, którzy dokonując zakupów nie zwracają w ogóle uwagi na tzw. metkę – przykładowo kupując buty sportowe nie mają pojęcia, co to jest ta śmieszna łyżwa, o co chodzi z tymi trzema paskami, albo dlaczego na niektórych modelach pojawia się akurat litera N, a nie np. K czy B? Oni po prostu potrzebują wygodne obuwie, o cenie i wyglądzie odpowiadających zindywidualizowanym potrzebom, nic więcej. I naprawdę nie obchodzi ich, że jadąc później tramwajem czy idąc przez miasto ludzie na około wytykają ich palcami i śmieją się ukradkiem. Co więcej, taki konsument zapewne nawet nie będzie próbował rozgryźć, o co im chodzi – dla niego liczy się tylko to, że kupił buty, które da się nosić.

Motywator #3: Nie dla potwornej komerchy!
Pytając posiadacza podróbki, dlaczego wybrał nieoryginalny produkt, bardzo często usłyszymy odpowiedź: „bo nie zgadzam się z powszechną komerchą!” lub inny tym podobny slogan. Nie można się temu jakoś bardzo dziwić, bo przecież bardzo wiele marek zbija fortunę tylko na tym, że . Za ich asortymentem nie idzie żadna nadzwyczajna jakość, design czy inne cudowne właściwości. To samo polo, to samo etui na telefon, identyczny portfel bez magicznego logo firmy byłby wart kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt razy mniej. Co śmieszniejsze, większość towarów, tych oryginalnych i nie, jest produkowana dokładnie w tych samych fabrykach, a co smutniejsze – przez te same malutkie, chińskie rączki. Zatem pospolite ruszenie sprzeciwiające się takiemu stanu rzeczy można jakoś usprawiedliwić.

Motywator #4: Kupuję podróbki, bo mogę
Ogólnodostępność podróbek jest powalająca – są wszędzie, zarówno w podrzędnych sklepikach, do których idziemy z zamiarem kupienia nieoryginalnego produktu, jak i w najpotężniejszych sieciówkach, do których kierujemy się z zamysłem kupienia czegoś pozornie lepszego. Tymczasem w każdym rodzaju sklepów (poza tymi stricte markowymi) znajdziemy chociaż kilka rzeczy, które zostały zaprojektowane w oparciu o markowy pierwowzór. Mistrzami w tej dziedzinie są takie koncerny, jak Inditex (z naciskiem na Zarę) czy H&M. Wystarczy wpisać w Google hasło „Zara kopiuje” czy inne podobne i znaleźć całą masę artykułów na ten temat już w pierwszych wynikach wyszukiwania. I tutaj też znajdzie się jakieś usprawiedliwienie – sieciówki bardzo często mają nad swoimi markowymi konkurentami tą przewagę, że ich zasięg jest ogromny, przez co sprzedawane przez nich kolekcje dużo szybciej trafiają do klientów. Ponadto dochodzi kwestia elastyczności i szybkości działania – nie kto inny jak właśnie Zara swoją obecną pozycję na rynku zawdzięcza błyskawicznej reakcji na pojawiające się trendy. To, co dziś pojawia się na wybiegach w największych domach mody, w Zarze pojawi się w przeciągu 3-4 tygodni, a u właściwego projektanta dużo później. Gwoździem do trumny jest też coraz większa dokładność, czy raczej perfidność podrabiania – o ile kiedyś nieoryginalne produkty widać było gołym okiem, o tyle teraz trzeba się dłużej przyglądać, ba, nieraz nawet nie można odróżnić od siebie autentyka i podróbki. I takim sposobem klient jest potrójnie usatysfakcjonowany – upatrzona rzecz trafia do niego szybciej, wygląda świetnie i na pewno kosztuje kilka(naście) razy mniej. Same korzyści!

***

Po przedstawieniu, nie da się ukryć, tak silnej argumentacji, nasuwa się pytanie: jak oprzeć się pokusie kupowania podróbek? Poza kwestiami jakościowymi, gdy mam pewność, że autentyczny towar naprawdę jest wart swojej ceny, wyróżniam jeden, zasadniczy motywator, który zachęca mnie do zainwestowania w oryginalny produkt – widok niektórych podróbek po prostu boli. Nieraz robiąc sezonowy obchód po sklepach łapię się za głowę, gdy widzę niektóre imitacje. Toplista podróbek, za które powinno się karać chłostą to:

  • Bluza „Club Paris” w wykonaniu Cubusa


  • Buty New Balance w wykonaniu Deichmanna (ale jeszcze gorsze widziałam w sklepie Step by Step w Gdańsku, czekam aż pojawią się w necie, aby Wam je pokazać)
  • Bluza „Kenzo” w wykoaniu H&M – HIT! Jakość zabójcza, a brylanciki w oczach tygrysa – bezcenne



To tylko kilka przykładów, a z ręką na sercu mogę przysiąc, że wolałabym chodzić boso lub nago niż założyć którąś z tych podróbek. Patrząc na nie stwierdzam, reakcja Mecwaldowskiego uchodzi tu już za eufemizm. I tutaj pozostawiam Was z otwartym zakończeniem tego artykułu - czy warto kupować podróbki, czy nie warto... Bo co by nie było: