19 grudnia 2013

Wielcy Świąteczni Nieobecni

Chociaż Mariah wciąż mówi mi, że jestem wszystkim, czego ona chce na Święta, George nadal wspomina nasze ubiegłe Boże Narodzenie, a Kayah cały czas dzwoni do drzwi hasłem „ding dong”, to i tak odczuwam pewien niedosyt. Może dlatego, że narzekanie to nasza narodowa mistrzowska dziedzina nie mogę pozbyć się wrażenia, że wraz z biegiem lat cała ta magia Świąt traci na wartości. Polska tradycja mówi o zostawianiu przy Wigilijnym stole jednego pustego miejsca dla niespodziewanego/brakującego gościa, ja osobiście tych miejsc zostawiłabym nieco więcej, bowiem we współczesnych Świętach brakuje mi kilku rzeczy. Przedstawiam Wam zatem moją subiektywną listę Wielkich Świątecznych Nieobecnych, dla których nie skąpiłabym wolnego nakrycia.

Skoro określiłam to mianem "rankingu", zaczynam od miejsca trzeciego:


Może jesteście tymi szczęśliwcami, którzy czasu wolnego mają mnóstwo i mogą godzinami snuć plany odnośnie zbliżających się Świąt - moje gratulacje! Niestety, będąc studentką dwóch kierunków, w tym semestru dyplomowego, do ostatniej chwili przed Bożym Narodzeniem siedziałam w książkach. Gdyby nie bombki, które w jedynym „okienku” pomiędzy pisaniem pracy inżynierskiej a nauką na egzamin zdołałam sobie zawiesić w pokoju, zapewne o zbliżających się Świętach przypomniałabym sobie w okolicach 23 grudnia. A kiedyś? Kalendarz adwentowy, skreślanie dni w terminarzu, a przy tym to cudowne uczucie podniecenia, że już zaraz, już za kilka tygodni/dni/godzin rozpocznie się Wigilia, jedyny taki wieczór. Wkurza mnie to przeokrutnie, ale z roku na rok Święta coraz bardziej kojarzą mi się z masą obowiązków i pozycji na „TO DO LIST”, a coraz mniej z faktycznym odpoczynkiem, wyciszeniem.


Wydaje mi się, że każdy człowiek, niezależnie od wieku, ma jakieś wielkie marzenia, których spełnienie gwarantuje nieopisane doznania radości czy nawet euforii. Ale im jesteśmy starsi, tym rzadziej owe marzenia są realizowane, bo a) nie mamy na to czasu (patrz: poprzedni akapit), b) nasze marzenia są coraz bardziej skomplikowane i nieraz kapitałochłonne, c) naprawdę nie mamy na to czasu. Natomiast w tzw. erze „za dzieciaka” spełniane życzenia i związane z tym doznania były gwarantowane przynajmniej raz w roku – właśnie podczas Bożego Narodzenia. I takim sposobem skompletowanie całej ekipy Barbie, posiadanie bluzy z Królem Lwem lub uzbieranie wszystkich zestawów Lego Star Wars sprawiało, że nagle nasze życie dzieliło się na ery „przed” i „po”, zupełnie jak na lekcjach historii – przed Gwiazdką i po Gwiazdce, tak epokowe były to wydarzenia. Dzisiaj? Kuzynka dzwoni i prosi o przesłanie jej listy gwiazdkowych życzeń, więc z trudem zbieram się na spisanie kilku rzeczy, które uznam za „przydatne”. I nie ma to nic wspólnego z wielkim spełnieniem, a już na pewno nie z Królem Lwem.

Nadszedł czas na największego z Wielkich Świątecznych Nieobecnych, a mianowicie:


Wiem, że mróz, że zimno w ręce, nogi i wszystkie inne członki, że ślisko, że trzeba odśnieżać, że ciężko się porusza po mieście, że korki, że sól wżera się w piękne skórzane kozaczki… Mam to gdzieś, bo Święta w kolorze innym niż biel to po prostu NIE Święta, a niestety nie pamiętam już, kiedy ostatni raz mogliśmy cieszyć się białym Bożym Narodzeniem. Nawet w ubiegły wtorek, gdy pędziłam na zajęcia, zwróciwszy uwagę na zamontowane dekoracje przy wejściu do Gmachu Głównego, popukałam się w czoło (a mam w co, uwierzcie) – tego dnia termometr wskazywał ponad 10°C, a bez śniegu te wszystkie choinki wyglądały po prostu komicznie. Też jestem strasznym zmarźluchem, też lubię nosić czyste buty i też kocham wychodzić z domu bez stresu, że czeka mnie jeszcze zabawa w lodołamacza: ja kontra samochód. No ale HELOŁ, przy okazji Gwiazdki ten mroźny puch pojawić się MUSI. Mój plan idealny: śnieg spada tak w okolicach 22 grudnia (w końcu to pierwszy dzień zimy) i topnieje około 29/30, aby na Sylwestra panny mogły ubrać buty inne niż tak wielbione w Internecie mukluki (dla niewtajemniczonych: tak wyglądają mukluki, a tak widzą je Internauci).

***

 Patrząc na największe braki współczesnych Świąt stwierdzam, że możliwości poprawy są całkiem realne – większość z nich zależy od dobrej woli i lepszej organizacji czasu (kocham to sformułowanie, bo tak ładnie brzmi, a tak słabo wychodzi mi w praktyce:)). Chociaż na opad atmosferyczny w postaci śniegu nie mam większego wpływu, to szczerze wierzę, że kiedyś znów zawitają w naszych domach (albo chociaż moim!) owi Wielcy Świąteczni Nieobecni, a do tego czasu to właśnie będzie moim świątecznym marzeniem, na którego spełnienie będę czekać z niecierpliwością.