20 lutego 2014

KAP KAP

Dzień pierwszy
(kap kap)
   - Ksawciu, cieknie i cieknie, cholery dostaję, sfiksuję, rozkręć proszę
   - Chodź  proszę, dwa-trzy, tyle minut zajmę tobie
   - Słyszysz, słyszysz, długi jest korytarz, ale ściany wyjątkowo dźwiękononośne. 
Stukot pantofelków.
   - Wchodzę robaczku.
Wielkie pomieszczenie pokryte piękną, modną teraz poziomą białą boazerią, w stylu skandynawskim. Jest ona jedynym elementem wstępnego wystroju, który można wypatrzeć, określając jego nazwę, choć i tak utrudniają to plakaty z udziwnionymi cyberstworami przykrywające jej znaczną część. Piękne granitowe kafle, podgrzewane i w uskokach oświetlane, można wychwycić tylko w miejscu rozsypanych m&msów. Reszta podłogi, niezwykle urodzajny grunt, zarosła komiksami, ubraniami, papierkami, jakimiś kartonami, o, widać też stertę połamanych desek. Drabinka prowadząca na strych, wypełniony od dołu do samej góry połkami z kolekcją gier komputerowych, musiała się połamać, przy którymś wejściu bądź zejściu. 
   - Ksawciu, najmocniej przepraszam, przeszkadzam owszem, ale ojczulek będzie pojutrze, a pojutrze to po futrze, potrzebuję dziś
   - To tylko woda, daj spokój.
   - Takowego zaznam, gdy tylko przestanie mi kapać, ciupać w głowie co sekundę, ciup i ciup
   - Kiedy obiad?
   - Placuszki ziemniaczane, jak prosiłeś
   - Dużo tłuszczu i cukru pudru, mama
   - Nie z zwykłych ziemniaczków tylko z amerykańskich batatów, lecę, jeszcze mi się poprzypalają

***

Dzień trzeci
   - Może podszedłbyś dziś na uczelnię? A nuż nie będzie cię denerwować wszystko wokół?
   - Wolę nie
   - Zjadłeś już tościki francuskie z bekonem? Coś ci cieknie z buzi (kap kap)
   - Kakao piję.
Kubek ogromniasty, niemal wiaderko, z motywem Kubusia Puchatka został pchnięty po blacie mahoniowego, okazałego biurka, o mało co się nie wywracając i nie wylewając niewielkiej pozostałości napoju. Dłoń młodzieńca, nieco pulchna, łapczywie chwyciła myszkę i z przejęciem, wręcz agresją zaczęła klikać, jakby zaraz miało powstać wgłębienie w miejcu palca.

***

Dzień Szesnasty
Promienie odbijają się od tafli lazurowej wody. Basen wielkością goni gabaryty tego olimpijskiego. Piękne egzotyczne, lecz widać, że skrzywdzone wyrwaniem i wywiezieniem z ojczyzny, krzewy i rośliny dodają uroku samej w sobie zapierającej już dech w piersiach willi.
   - Ojczulek będzie  pojutrze, nasmarowałeś się kremem? Słońce dziś niewyobrażalnie mocne
   - Cieknie ze mnie od samego leżenia. (kap kap) Nie będę ganiał za durną nadmuchaną banią
   - A sam chcesz nią być?
   - Nie waga miarą człowieka
   - Upiekłam bezy cytrynowe, pychotka, chrupnij sobie

***

Dzień trzysta trzydziesty drugi
Żółte kroksy jednym machnięciem nóg zostały zrzucone na podłogę i huk masywnego ciała rzucającego się na łóżko, rozszedł się po pomieszczeniu. Wychudzona i widocznie zatroskana życiem kobieta, o czerwonych, zniszczonych włosach upiętych w kok, koczek, miniaturowy kołtun, stuka paznokciami w drzwi i wchodzi.
   - Drzemka Ksawciu?
   - Nie słyszę, co? Muzyki słucham.
   - Ojczulek będzie już pojutrze, może posprzątasz ciupinę?
   - Nakurwiam węgorza, nanana.
   - Zaraz kolacja, bądź na czas, bo wystygnie. I wytrzyj tę kałużę, twoje wodne łoże musiało przeciec (kap kap)

***

Dzień czterysta piąty
Wypacykowana już od rana chudzina, z jeszcze okazalszą bulwą na głowie, z wplątanymi w nią kwiatami opuncji z ogrodu. W koronkowym szlafroku, prześwitującym, ukazującym mało atrakcyjny biust.
   - Wchodzę, nie śpisz już? O, co robisz?
   - Nagrywam tatulka jak pije piwo, dostał nominację. Tatulku, cieknie ci po szyjce (kap kap)
   - O mężuś, wróciłeś. Dobrze, to jak skończysz to weź kamerę do salonu
   - Co chcesz znowu nagrywać?
   - Dostałam nominację do stania na głowie nago przez minimum godzinę. Tylko nakręć od tyłu, żeby widać mi było dupę.

Nic nie krytykuję, nie oceniam, trochę tylko kpię, lubię kpić, sama z siebie często kpię. Trochę mi jednak brak konsekwencji, pierwszy filmik rozbawił mnie, drugi też, na plus. Od trzeciego do tysięcznego pukam się w głowę, zastanawiając się, co się z nami, młodymi, kreatywnymi, cudownymi ludźmi dzieje. Może to kwestia przesytu, każdy przesyt staje się męczący. Uderzyła nam woda do głowy przez te internetowe życie i teraz od jej nadmiaru kapie po bokach. (kap kap) Temat już oklepany, wiem, nie będę go ciągnąć. Właściwie, niech każdy robi w swoim życiu co tylko zechce, oby był szczęśliwy.