AKT I, SCENA I
Wtorek, godzina 14:02,
ulica Traugutta na wysokości WZiE.
Ja
O rety! W końcu się doczekałam! Myślałam, że ta godzina
nigdy nie nastąpi! Po napisaniu koła i przetrwaniu kilku innych nieprzyjemnych
chwil na uczelni, nareszcie mogę się cieszyć upragnioną majówką! Aż 5 dni, ileż
planów… Grill (obowiązkowo), trochę ruchu, spacery, drinki z palemką i kolorowe
paznokcie. Oczywiście nie zabraknie czasu na naukę (w końcu sesja tuż, tuż),
ale PIĘĆ dni to naprawdę sporo, na wszystko znajdę czas! Nie mogę się doczekać!
To cudowne uczucie wolności wprost rozrywa mi klatkę piersiową!
[…]
AKT II, SCENA III
Środa, godzina 17:01,
mój pokój.
Ja:
No cóż, pierwszy dzień
wyobrażałam sobie inaczej. Liczyłam na owocną naukę (w imię zasady „najpierw
obowiązki, później przyjemności”), a wieczorem miłe spotkanko z najbliższymi.
Zamiast tego cały dzień szukałam sobie miejsca, bo na tarasie raz za ciepło,
raz za zimno, w pokoju za ciemno, za chłodno i weź tu się człowieku odnajdź w
tej sytuacji… W ten sposób nie idzie się skupić, ale co tam, to dopiero ŚRODA! Do
dyspozycji mam jeszcze cały multum czasu, także no stress…!
[…]
AKT IV, SCENA V
Piątek, godzina 13:07, taras przy domu.
Ja:
No, goście właśnie wyszli, teraz
tylko trochę sprzątania i zaczynam drugi etap majówki, czyli totalny chill w
domowym zaciszu. Tylko kurczę coś mi nie pasi z tym piątkiem… Wynika z tego, że
za mną już połowa majówki, a ja raptem zdążyłam wyprawić mini garden party na 6
osób… („garden” i tak zamieniło się w „house”, bo temperatura spadła poniżej 10
stopni…) No nic, nie ma co płakać, szkoda czasu, lepiej od razu zabiorę się za
ten cały ogrom planów, które przeznaczyłam na najbliższe dni!
[…]
AKT VI, SCENA III
Niedziela, godzina 14:10, salon w moim domu. W tle powtórka X-Factora,
ja siedzę wlepiona w telewizor. Na stole obok mnie puste pudełko po lodach, a w
nim oblizana do czystości łyżeczka.
Ja: …
…
…
Telefon: No skoro już tak siedzisz, to chociaż przejrzyj
Instagrama.
Sięgam po telefon. Włączam aplikację, sprawdzam aktualności.
Ja: …
Telefon: Nic nie mów, przecież widzę.
Ja: Nic nie widzisz! To jakiś koszmar! Gdzie moja majówka?! No
gdzie ona jest?!
Pudełko po lodach: Już nie zgrywaj takiego niewiniątka! Są dowody
na to, jak ją spędziłaś!
Ja: Jeszcze ciebie tu brakowało...
***
Historia stara jak świat. Majówka. Mekka w kalendarzu dla
wszystkich uczniów i studentów, czasem także i dorosłych. Spragnieni słońca,
czasu wolnego i totalnego relaksu, z wytęsknieniem skreślamy dni w kalendarzu.
Wyjście ze szkoły, uczelni, pracy w przeddzień weekendu majowego – jedna z najmilszych chwil w roku. Setki planów,
marzeń, gości do zaproszenia i imprez, na których chcemy się pojawić. A na to
wszystko mamy tylko i aż kilka dni.
W moim przypadku dramat
(dosłownie!) przedstawiony w pierwszej części tekstu rozgrywa się jota w jotę tak sak samo co rok. Chociaż nie
zawsze oglądam X-Factor, wyjadam lody łyżeczką lub generalnie siedzę w domu, to
jednak zawsze w ostatnich godzinach
wolnego łapię się za głowę z niedowierzaniem, gdzie podział się ten cały
weekend majowy. I nie chodzi o to, że mam poczucie, że zmarnowałam czas, broń
Boże. Robiłam dokładnie to, co sobie zaplanowałam. I nawet wiedząc, że
zrealizowałam większość swoich założeń, to i tak dopada mnie ten majówkowy kac
(dosłownie i w przenośni), że tyle dni wolnego i zero konkretnych efektów. Nie
wiem, co tych kilka dni ma w sobie, że doprowadzają człowieka od totalnej
euforii do totalnego rozbicia. Nie pamiętam jeszcze majówki, która nie
kończyłaby się takim stanem, niezależnie od tego, czy spędzałam ją w domu, na
wyjeździe, na sportowo, czy na spokojnie – sytuacja i tak się powtarzała.
Efekt majówki. Litry wypitego piwa, kilogramy zjedzonej kiełbasy, połacie
opalonej skóry (choć nie w tym roku), a człowiek i tak kończy w miejscu o trzy
kroki wstecz, niż ją zaczynał. Chociaż czas spędzamy zwykle wedle naszych
własnych upodobań, zamiast ładować przysłowiowe akumulatory, ciężko na koniec
znaleźć w ogóle dopływ zasilania. Uczucie totalnego wybicia z rytmu, z
terminarza. Jaki dziś dzień, która godzina? Totalna dezorientacja, a w
przypadku studenta taki stan jest wysoce niewskazany w okresie majowym. W końcu
majówka to tak naprawdę ostatnia przystań przed końcoworocznym sztormem. Teraz tylko Technikalia, potem druga fala kół
i zaliczeń, zdawanie projektów, a na koniec wielki finał – sesja. I weź tu się
człowieku pozbieraj do kupy z perspektywą takiej tragedii na najbliższą
przyszłość. Ktoś poleci jakieś ziółka, magiczną pigułkę czy krople? Cokolwiek,
byleby szybko wyciągnąć się z tego marazmu, stanąć na nogi i obudzić na czas,
nim wyręczy nas w tym pierwszy tegoroczny egzamin.